Wywiad z Pawłem Faronem po X-Alps

03 października 2011  |   Artykuły   |     |   2 komentarzy

Przed rozpoczęciem mówiłeś, że chciałbyś dotrzeć do Mont Blanc – nie udało się…

No niestety się nie udało i troszeczkę jestem smutny z tego powodu, chociaż nie jest źle, prawie do Matterhornu doleciałem.

Jak się czułeś po zakończeniu zawodów?

Dostałem w tych zawodach dosyć mocno w kość, nawet się nie spodziewałem, że tak mocno dostanę. Ostatnie dwa dni były bardzo ciężkie, musiałem zażywać jakieś środki przeciwbólowe, tak mnie nogi bolały.

No w sumie z buta zrobiłeś 709 km…

Nie byłem przygotowany, że tyle zrobię na nogach. Zaskoczyło mnie, że mój organizm w ogóle tyle wytrzymał. Zaskoczyło mnie, że mój organizm w ogóle tyle wytrzymał. Obliczyłem sobie wcześniej, że będę w stanie zrobić około 50 km dziennie, ale marsze miałem dużo dłuższe, a dodatkowo były ogromne przewyższenia, czasem robiłem 3000 – 3500 m w górę. Nie sądziłem sam, że tyle wytrzymam, ale się udało.

To ile jeszcze schudłeś w trakcie zawodów?

W trakcie to już tylko 2 kg. Bardzo dużo jadłem, szwagier ładował we mnie tony jedzenia i chyba dzięki temu tyle wytrzymałem – cały czas miałem energię. Bardzo dużo piłem też wody i napoi izotonicznych. Szwagier też mówił, że to nieprawdopodobne, że tyle mogłem z siebie wykrzesać.

Jak sam oceniasz swój start?

To jest ciężkie pytanie, z jednej strony czuję lekki niedosyt, ale z drugiej strony jak pomyślę o moim przygotowaniu, o tym ile czasu na to poświęciłem i warunkach jakie miałem, to myślę, że zrobiłem, tyle ile mogłem zrobić. Zawsze można powiedzieć, że mogło pójść lepiej, ale było dużo błędnych decyzji, moja znajomość Alp zdecydowanie nie wystarczyła. Znałem może 1/4 z tego, co przeszedłem, więc pod tym względem miałem bardzo ciężką sytuację. Zbyt mała znajomość terenu. I postanowiłem właśnie, nie wiem, czy mam o tym mówić, bo sam nie wiem, jak się życie ułoży, ale postanowiłem starać się jeszcze raz dostać do X-Alps i jeśli mi się uda, to będę trenował ostro i muszę koniecznie znaleźć dobrego sponsora, bo na taką imprezę koniecznie trzeba mieć dobre wsparcie, bo sam człowiek nie jest w stanie tego ogarnąć finansowo.

Właściwie to miało być moje ostatnie pytanie, czy jeszcze raz wystartujesz, ale to oznacza, że chcesz jeszcze raz spróbować?

Tak, jak najbardziej. Już w drugi dzień zawodów zdałem sobie sprawę, że nie jestem na tyle przygotowany, na ile bym chciał i że będzie mi ciężko walczyć i postanowiłem, że jeśli wszystko dobrze się ułoży, na pewno spróbuję uderzyć jeszcze raz. I mam nadzieję, że z lepszym skutkiem, bo nauczyły mnie te zawody wiele pokory. Wcześniej sobie wyobrażałem: pierwsza dziesiątka – myślę, że mi się uda, ale nie było do końca tak łatwo. Brakło umiejętności oceny sytuacji, wytrzymałości fizycznej organizmu, sprzęt też miałem za ciężki Brakło umiejętności oceny sytuacji, wytrzymałości fizycznej organizmu, sprzęt też miałem za ciężki, to też jest ważne, chociaż z przodu był Rosjanin, który też miał naście kg na plecach, czyli da się z taką liczbą kilogramów iść, ale ja nie miałem aż takiej kondycji. Mam nadzieję, że na następny raz na tyle się wytrenuję, że będę mógł konkurować z nimi nie tylko w lataniu, ale także w chodzeniu i będę mógł walczyć w takie trudne pogodowo dni.

Czyli najważniejsze w tej chwili dla Ciebie to znaleźć dobrego sponsora?

Są trzy decydujące składniki: pieniążki, kondycja i sprzęt. One wszystkie muszą grać i nie ma żadnych kompromisów, np. w sprzęcie, że coś będzie cięższego – każdy gram jest ważny, bo to się wszystko kumuluje, w dziesięciu miejscach sobie odpuścisz i nagle masz 1,5 kg więcej niż inni.

Jakie był najtrudniejszy moment podczas wyścigu?

Było ich na pewno kilka. Od razu w pierwszy dzień miałem straszny kryzys, jak wylądowałem po zachodniej stronie Dachsteinu i musiałem się dostać do pewnego schroniska. Zgubiłem drogę, zaczął padać deszcz, zrobiło się ciemno i było bardzo nieprzyjemnie zimno. Zmokłem totalnie. Dotarłem do jakiejś chatki w górach i przenocowała mnie jakaś pani, gdyby nie ona, to nie wiem, jak by się to skończyło. Dotarłem do jakiejś chatki w górach i przenocowała mnie jakaś pani, gdyby nie ona, to nie wiem, jak by się to skończyło.Pewnie bym się zawinął w glajta i jakoś noc przetrzymał, ale pewnie byłby to mój ostatni dzień wyścigu. Ale na szczęście dotarłem do tego domku. Była taka mgła, że nie widziałem 5 metrów przed siebie. Dobrze, że pani miała świeczkę w okienku i zobaczyłem światło z 50 metrów. Gdy wstałem o 4 rano czekało na mnie na stole śniadanie.

Potem było jeszcze kilka momentów bardzo nieprzyjemnych psychicznie, głównie z powodu pogody, która często była fatalna. Gdy zlatywałem z przełęczy Hochtor pod Grossglocknerem  to miałem tyle atrakcji, że chociaż zrobiłem tylko 4 km to przeżycie było takie, jakbym zrobił 1000 albo i więcej.

Mieliśmy też kilka innych przygód, np. Internet nam padł w drugi dzień zawodów, zepsuła się przetwornica i nie mogliśmy naładować komputera. Dwa razy przebiliśmy koło w górach, a przy wymianie pierwszego złamał się podnośnik, także musieliśmy jakiś ludzi ze wsi wołać i prosić o pomoc. Potem jeszcze drugie koło… Ale większość z tych rzeczy wynikła ze zmęczenia – Piotrek też był mocno wykończony.

A jak było na Dachsteinie? Długo czekałeś na start, ale w końcu postanowiłeś zejść…

Tam akurat nie miałem momentu załamania, gdyż było razem ze mną kilku zawodników. Jak doszedłem do szczytu był już rozłożony Heli Eichholzer – czekał już pół godziny i nie dało się wystartować. Podejmował rozpaczliwe próby, rzucało nim po starcie i nie dał rady, za silny był wiatr, więc stwierdziłem, że nie będę się wygłupiał. Poczekałem może jeszcze ze 40 minut, ale wiatr był cały czas silny, do tego pełne zachmurzenie, nieprzyjemna mżawka i byłą oczywista sprawa, że nie da się zlecieć. Potem jeszcze faktycznie udało się zlecieć Rosjaninowi.

Był jeszcze taki moment za Merano, kiedy leciałeś razem z Francuzem i Brazylijczykiem, ale w pewnym momencie poleciałeś bardziej na północ, czy to była dobra decyzja?

Taki miałem plan, powodowany głównie warunkami pogodowymi. Zresztą wcześniej jak myśleliśmy ze szwagrem, którą drogę wybrać, to stwierdziliśmy, że lepiej będzie tak polecieć, bo tam była później tylko jedna przełęcz do przejścia, zdecydowanie mniej deniwelacji, a trasa wcale nie była dużo dłuższa, bo jakby policzyć kilometry po serpentynach, to drogą, którą wybrałem, wcale nie było dużo dalej. Ja musiałem tylko raz wejść na 2200 m, a oni musieli się wspinać chyba 3 razy, z czego raz na 2400 m, także nie była to zła opcja. Miałem tam bardzo ciężkie lądowanie, bo ledwo udało mi się znaleźć jakiś skrawek ziemi, bo tam z dwóch stron są skały, które schodzą do jeziora. Tylko później trochę skopałem lot. Plan był taki, żeby wylądować na przełęczy, tak jak wylądowałem, stamtąd chciałem się dostać na szczyt i przelecieć dalej przez Livigno. Niestety trochę sił brakło, troszkę za długo szedłem i startowałem dopiero około 18. Jeszcze była termika, ale chyba byłem za bardzo zmęczony i zrobiłem głupi błąd – leciałem na żaglu i nie zauważyłem, że zbocze zakręca i w pewnym momencie znalazłem się na zawietrznej, a przy tak silnym wietrze nie było już ucieczki. Miałem tam bardzo ciężkie lądowanie, bo ledwo udało mi się znaleźć jakiś skrawek ziemi, bo tam z dwóch stron są skały, które schodzą do jeziora. Jest tylko droga wyryta w skale. Ale na szczęście udało się wylądować bezpiecznie.

Jakie miałeś wsparcie od kibiców, bo wiem, że bardzo dużo osób śledziło Twoje zmagania?

Pod tym względem to było nieprawdopodobne, że tyle osób mnie oglądało i było tak zaangażowanych emocjonalnie. Pod tym względem to było nieprawdopodobne, że tyle osób mnie oglądało i było tak zaangażowanych emocjonalnie. Na trasie spotykałem wiele ludzi, którzy śledzili mnie w Internecie i specjalnie wychodzili na trasę, aby mnie spotkać. Niektórzy przynosili kanapki, coś do picia, niektórzy proponowali nocleg, ale nie zawsze mi było po drodze.

Dostawałem też mnóstwo smsów i nawet nie miałem czasu, żeby je wszystkie przeczytać. Szwagier od czasu do czasu przeczytał mi jakąś wiadomość, żeby mi poprawić humor. Jak przyjechałem do Polski to stwierdziłem, że oddzwonię także na te numery, które są nieznane, pogadam z tymi ludźmi i podziękuję. Próbowałem się z kimś skontaktować i np. się okazywało, że to telefon na budowie i że jacyś pracownicy wysyłali mi smsy, nie wiem nawet skąd się dowiedzieli. Dzwoniłem dwa razy, odebrał kierownik budowy, który mi powiedział, że to jest telefon ogólny i nawet nie wie, kto z niego korzystał.

A pomagali Ci kibice podejmować decyzje?

Nie ma za bardzo takiej opcji, żeby mi ktoś przez telefon mówił, co mam robić. Nie ma na to czasu. Wiem, że znajomi chcieli mi pomóc, ale zazwyczaj każdy z nich miał inny pomysł, a ja byłem tam na miejscu i musiałem szybko podjąć decyzję, więc nie mogłem ich brać pod uwagę, albo słuchać, co robią inni i czy lecą, bo to tylko dodatkowe nerwy. Jeżeli na miejscu byłoby 10 osób, to poprosiłbym, żeby doszli do jednego wniosku i wtedy ewentualnie dali mi znać.

No to kiedy zaczynasz trening do kolejnej edycji?

Jak tylko wrócę z wczasów. Ale nie będzie to taki ostry trening, jaki robiłem przez ostatnie pół roku, ale ze 3-4 razy w tygodniu po około 30 km biegu.

Podziękowania od Pawła:

Ogromne dzięki dla firm, osób, organizacji i urzędów, które pomogły zrealizować całą wyprawę, a lista jest długa:
Swing, Fadróg, North Face, Red Bull Polska, Urząd Miasta Żywiec, Polskie Stowarzyszenie Paralotniowe, Przemek Wojtkiewicz, Woliniusz.pl, Marek Sadowski, Rafał Kubacki eNawigator, Walter Wojciechowski AirAction, Lyo Expedition, Private jet rental Podróżnika, Grzegorz Sitek Centrum Paralotniowe.

Na końcu za wytrwałość i ogromną tolerancję –  Marcelko, Szwagierku Piotrku (supporter), Rodzino – dzięki!

2 komentarzy

    Marcin
    Październik 4th, 2011 on 07:20

    Dla mnie jesteś WIELKI!!!!!!!!

    radek ulaszewski
    Styczeń 30th, 2012 on 18:41

    Niesamowite emocje, wspaniała przygoda i wzór wytrwałości dla wszyskich fanów gór i latania. Dzięki za to wszystko i powodzenia w kolejnych zmaganiach.

Podobne artykuły

Najnowsze wiadomości